Skąd biorą się grzechy ciężkie? Na pewno nie „biorą się” same, bo przecież są naszymi decyzjami, podjętymi całkiem świadomie i całkowicie dobrowolnie. To nie „grzechy się biorą”, lecz my je popełniamy.

Można jednak pytać dalej: Dlaczego je popełniamy? Jak to się dzieje, że z pełną świadomością i w sposób całkowicie wolny wybieramy zło, a odrzucamy dobro? Odpowiedź może być dwojaka, bo zła decyzja może wypływać albo z naszej złej woli, albo ze słabości.

Jeżeli krzywdzę sąsiada tylko po to, by sprawić mu ból, i to jak największy, to po prostu mam złą wolę, pełny jestem nienawiści. To nie jest słabość, lecz wyraźnie zła wola.

Jeśli natomiast jestem alkoholikiem, podejmuję wszelkie znane mi dobre pomysły, by się wyzwolić z nałogu, a jednak wciąż z nim przegrywam, to moje grzechy pijaństwa płyną ze słabości. Jestem słaby i moje chęci, choćby były najlepsze, pozostają bezowocne.

 

Ludziom o złej woli niewiele można poradzić, chyba tylko tyle, by się opamiętali. Niech pomyślą o zgubnych skutkach grzechów i o Bożym sądzie. I niech się pośpieszą, bo nie wiedzą, ile czasu im jeszcze na poprawę zostało.

 

Tym natomiast, którym brakuje siły, chciałbym coś podpowiedzieć. Chodzi zwłaszcza o ludzi, którzy dali się uwikłać w nałogi, czyli grzeszne przyzwyczajenia.

Możliwych nałogów jest wiele, bo chyba do każdego grzechu można się przyzwyczaić, a złe przyzwyczajenia nazywamy właśnie nałogami. Można na przykład przyzwyczaić się do wulgarnych słów, to jest możliwe, wystarczy posłuchać w sklepach, na przystankach, koło szkoły czy nawet przedszkola.

Wśród nałogów są i takie, które szczególnie mocno niszczą człowieka „od środka”, degradując jego psychikę. Mam tu na myśli nałóg alkoholizmu (też i narkomanii) oraz nałóg popełniania grzechów bezwstydnych (filmy, uczynki). W przypadku alkoholizmu biedny zniewolony człowiek może jeszcze czasem liczyć na pomoc innych, gdy zaś chodzi o grzechy nieczyste, często nikt z ludzi o nich nie wie i człowiek ze swoim ciężarem pozostaje po prostu sam.

Po grzechu ciężkim do Komunii św. iść nie mogę, jedynym ratunkiem jest dobra Spowiedź św. Wyspowiadałem się więc, a przy okazji myślę: Jak często mam przystępować do Spowiedzi św.?

 

Najprostszą odpowiedzią będzie: Pójdę zaraz po pierwszym grzechu ciężkim, nie będę czekał na następne.

Dobry jest to pomysł, ale ma pewien poważny mankament. Jaki? Gdyby moje życie jakoś streścić, pomijając wszystkie inne zdarzenia, a zostawiając tylko grzechy ciężkie i Spowiedź św., to streszczenie będzie następujące: grzech ciężki – Spowiedź – grzech ciężki – Spowiedź – grzech ciężki – Spowiedź – grzech ciężki – Spowiedź... i tak już na stałe. Kiedy wyzwolę się z nałogu? Nigdy. Moje życie kiedyś się skończy i stanę przed Bogiem. Co wtedy? Stanę albo po Spowiedzi św. (czyściec i niebo) albo po grzechu ciężkim (piekło!). Życie według takiego planu będzie ciągłym czekaniem na grzech ciężki, a więc i na piekło.

 

Wiadomo, że Sakrament Pokuty nie tylko odpuszcza grzechy, ale też daje Bożą siłę do walki ze złem. Gdyby tak inaczej spojrzeć na Spowiedź św. i widzieć w niej nie tyle ratunek dla człowieka, który już przegrał, co raczej pomoc, by nie przegrać? Zadaniem lekarza nie jest czekać na śmierć pacjenta, by potem zmarłego reanimować, lecz tak go leczyć, by nie umarł!

Dlatego spróbuję troszeczkę zmienić wspomniany przed chwilą plan życia. Przyjdę do Spo­wie­dzi św. o jeden dzień wcześniej, to znaczy: nie po grzechu ciężkim, lecz przed grzechem, gdy pokusy narastają i czuję, że wkrótce przegram. Po co pójdę? Po siłę, Bożą siłę. Znów jakiś czas wytrzymam, a gdy zacznie brakować sił, pójdę kolejny raz, nie czekając na grzech ciężki.

Czy jest to dobry pomysł? Zobaczmy. Oto streszczenie, jak przed chwilą, tego sposobu życia: Spowiedź – Spowiedź – Spowiedź – Spowiedź – Spowiedź... i tak już na stałe. A kiedy będzie grzech ciężki? Nigdy. To znaczy, że będę prawie święty? Tak. Już jestem. Od kiedy? Od teraz, od chwili, gdy przyjąłem taki plan życia. Jeszcze niczego nie osiągnąłem, ale jeśli od planu nie odstąpię, to z Bożą pomocą osiągnę nawet niebo!

ks. Krzysztof Pikul

Artykuł opublikowano w „Zwiastunie Maryi” nr 6-8 (221) z roku 2015.