„Iść już do Spowiedzi św. czy jeszcze zaczekać? Może nie trzeba się śpieszyć. Wytrzymałem już tyle czasu, to jeszcze i więcej wytrzymam”.

Takie i podobne myśli cisną się nam czasem do głowy. Sumienie nie daje spokoju, woła o Spowiedź, alarmuje. Iść czy nie iść?

W końcu podejmuję decyzję: Idę. To jest już pewne. Jak amen w pacierzu. Patrzę w kalendarz, by przypomnieć sobie, kiedy ostatnio się spowiadałem. Sięgam po książeczkę, bo bez niej nie zrobię dobrze rachunku sumienia.

Ale właśnie teraz zaczyna dziać się coś dziwnego. Nagle pojawiają się przeszkody, jest ich coraz więcej. Poszedłbym, ale... Przypomina mi się kilka spraw do załatwienia, bardzo pilnych. I pogoda robi się coraz gorsza, i jakoś nie mam humoru ani nastroju do Spowiedzi. Moje grzechy przecież mogą zaczekać. Ludzie mają większe grzechy i jakoś żyją. Jutro będzie więcej czasu, do jutra lepiej się przygotuję. I tyle dobrych uczynków mam do zrobienia...

To tak, jakby cały świat nie chciał mojej Spowiedzi. Dlaczego?

To proste. Nie żaden świat. Raczej diabeł i nikt inny. Myśl „nie idź dziś do Spowiedzi” – to jego podpis. Ze wszystkich żywych stworzeń na świecie tylko szatanowi naprawdę zależy na tym, bym się nie zaprzyjaźnił z Panem Bogiem, robi więc wszystko, co może, bym odstąpił od swojego zamiaru.

Przypomina mi się tu pewna baśń z dawnych lat, a właściwie kilka podobnych baśni, opartych na tym samym motywie. Nie pamiętam już szczegółów, zresztą nie one są tu ważne, każdy z nas może je sobie w razie potrzeby sam „dośpiewać”. Zasadnicza myśl jest taka: Główny bohater idzie do czarodziejskiego źródełka po „żywą wodę”, aby ratować swoją chorą matkę. W drodze do źródełka atakują go przeróżne straszydła, głazy sypią się na niego z góry, ze wszystkich stron czają się jakieś potwory. A jego zadaniem jest iść prosto przed siebie i nie oglądać się na boki ani w tył. Jeśli się oglądnie, zostanie zamieniony w kamień, a takich kamieni jest tam już wiele. Żaden potwór nie może go dotknąć ani zrobić mu krzywdy, może go tylko straszyć.

Z przeszkodami anty-spowiedziowymi jest podobnie, tyle tylko że to już nie bajeczka dla dzieci, ale prawdziwa Spowiedź i prawdziwy diabeł, który Spowiedzi nie lubi.

Szatan to nie postać z bajki, lecz realna istota, przebiegła i pełna nienawiści. Na szczęście nie może mi on nic zrobić, nie może zmienić mojej decyzji, nie może użyć przemocy. Nie może nic, dopóki nie otrzyma mojej zgody. A nie otrzyma jej nigdy! Może jedynie podsuwać mi swoje czarne myśli jak złośliwe SMS-y. Moim zadaniem jest na to nie zważać i nie odstąpić od dobrego postanowienia ani na prawo, ani na lewo.

Jest nawet możliwe, że diabeł będzie mi proponował jakiś dobry uczynek, ale w zamian za Spowiedź, która warta tyle, co tysiąc dobrych uczynków. „Zamienił stryjek siekierkę na kijek”! Chciałby! Jak postąpię? Najpierw pójdę do Spowiedzi, a potem zrobię ten dobry uczynek, albo nawet kilka. Szatan będzie żałował, że mi to podpowiedział.

Decyzja zapadła: Idę.

* * *

Już prawie wygrałem. Ale tylko „prawie”. Bo przeciwnik, pokonany jedną bronią, sięgnie po inną. Nie udało mu się w myślach, bo jego pomysły odrzuciłem, więc przeniesie walkę w sferę uczuć. Potrafi podpowiadać myśli, potrafi też i uczucia. A ma dla mnie jedno uczucie, dość niemiłe, po prostu strach. Szatan boi się Spowiedzi, bo wie, że walkę z Bogiem może tylko przegrać. Więc „uprzejmie” dzieli się swoim strachem ze mną. Skutek jest taki, że chyba każdy człowiek odczuwa mniejszy lub większy lęk przed Spowiedzią. Czy potrzebnie?

Miał powód Syn Marnotrawny bać się, gdy wracał do ojca, bo nie wiedział, co ojciec mu zrobi: powinien wymierzyć surową karę.

W naszym przypadku trzeba się bać sądu Bożego i Boga Sędziego, zwłaszcza gdy mamy grzech ciężki i należy nam się piekło, a wiadomo, że Bóg się nie pomyli. Ale do Spowiedzi możemy iść z radością, to znaczy możemy cieszyć się nie z tego że były grzechy, lecz z tego że już ich nie będzie. To jest pewne, bo Bóg nam to obiecał. Nie ma powodu bać się Spowiedzi, bo tam czeka Bóg jako miłosierny Ojciec. Sam nam to powiedział.

* * *

W latach osiemdziesiątych wśród odwiedzanych przeze mnie chorych była pewna pani. Nogi miała słabe. Z trudem chodziła po mieszkaniu, a iść do kościoła było dla niej zupełnie niemożliwe. Kiedyś w rozmowie powiedziałem jej:

– Dobrze, że pani tak lubi Spowiedź św.

– Wcale nie – odpowiedziała – ja nie lubię Spowiedzi, tego nie da się lubić, bo trzeba mówić o sobie same złe rzeczy.

– To dlaczego pani spowiada się w każdym miesiącu?

– Bo ja nie lubię Spowiedzi, ale lubię moją duszę po Spowiedzi!

 

Dziwnym zbiegiem okoliczności to samo i właściwie dosłownie powiedziała mi parę miesięcy temu dziewczynka z czwartej klasy:

– Proszę księdza, ja nie lubię Spowiedzi, ale lubię moją duszę po Spowiedzi.

 

Inne dziecko powiedziało:

– Spowiedź to jest skarżenie na samego siebie.

Miało rację. Ale to skarżenie nie jest po to, by otrzymać karę, lecz by jej nie otrzymać.

* * *

A Pan Jezus powiedział do św. siostry Faustyny: „Wystarczy przystąpić do stóp zastępcy Mojego z wiarą i powiedzieć mu nędzę swoją, a cud miłosierdzia Bożego okaże się w całej pełni. Choćby dusza była jak trup rozkładająca się i choćby po ludzku już nie było wskrzeszenia, i wszystko już stracone, nie tak jest po Bożemu, cud miłosierdzia Bożego wskrzesza tę duszę w całej pełni. O biedni, którzy nie korzystają z tego cudu miłosierdzia Bożego” (Dz. 1448).

* * *

Wniosek jest prosty: To nic, że nie mam czasu i że tyle jest przeszkód, to nic, że się boję i bardzo nie lubię Spowiedzi. Idę, bo dobry Jezus czeka.

ks. Krzysztof Pikul

Artykuł opublikowano w „Zwiastunie Maryi” nr 9 (212) z roku 2014.