Najprostszym rozwiązaniem byłoby przeczytanie z książeczki odpowiedniej modlitwy. Czy jednak byłby to prawdziwy żal za grzechy?

Przypuśćmy, że odczytałem z książeczki formułkę, na przykład taką: „Panie Jezu, popatrz, jak wielki i głęboki żal mam w sercu z powodu popełnionych grzechów”. Pan Jezus zagląda więc do mo­je­go serca, a tam żadnego żalu nie widać ani się nawet na niego nie zanosi!

Ukradłem paliwo w pracy, dość dużo musiało ono kosztować, nikt mnie nie przyłapał, nawet mnie nie podejrzewają, więc w sercu mam zadowolenie, jestem dumny ze swego „sukcesu”... Obrażony jestem na sąsiada już od pięciu lat i do śmierci mu nie przebaczę, ani się do niego nie odezwę, wcale nie mam zamiaru z tego powodu się smucić... Umówiłem się z cudzą żoną i im bliżej do spotkania, tym większą radość mam w sercu... Jutro złośliwie dokuczę sąsiadce, już dziś cieszę się na samą myśl o tym... Żona trzy razy przeze mnie płakała, ale dobrze jej tak! Lubię, gdy ktoś płacze...

I gdzie ten żal, o którym tak pięknie Panu Bogu opowiadałem?! Nawet gdybym z dziesięciu książeczek przeczytał dziesięć wzruszających formułek, to będzie to tylko dziesięć oczywistych kłamstw i nic więcej! Zanim więc wypowiem się na temat mojego żalu, najpierw muszę go w sercu naprawdę mieć.

 Nie wystarczy sama smutna mina. Chłopak przyłapany z kolegą na kradzieży jabłek u sąsiada robi żałosną minę skruszonego grzesznika, dopóki sąsiad trzyma go za kołnierz, i nawet przyrzeka poprawę, ale okiem mruga do kolegi, by nie brał na serio tej obiecanki... Ktoś o zdolnościach aktorskich potrafi rozpłakać się na „trzy-czte-ry!”, ale przecież nie na tym polega żal za grzechy. Potrzebny jest smutek duszy, a nie smutek mięśni mimicznych twarzy, choćby potwierdzały go obficie płynące łzy.

W poprzednim numerze „Zwiastuna Maryi” pisałem m.in. o tym, że nie przyda się nam do Spo­wie­dzi smutek, może nawet szczery, ale spowodowany tylko bolesnymi skutkami grzechu, nie związany w żaden sposób z Panem Bogiem (tzw. żal naturalny), np. żal uciekającego złodzieja, który boi się kary. Jeśli ucieczka się uda i złodziej nie zostanie ukarany, szybko skończy się jego smutek, bo był to tylko lęk przed karą, a nie żal z powodu odrzucenia Bożych przykazań.

Skąd więc mam „wziąć” prawdziwy smutek, który spodoba się Bogu?

Raczej mi się to nie uda, jeśli siedzę przy tym wygodnie, z nogą założoną na nogę. Wypada klęczeć przed Bogiem, którego obraziłem i którego teraz chcę przeprosić (oczywiście osoba chora na nogi nie będzie klęczeć i nie ma w tym nic złego!). Potrwa to co najmniej parę minut. Dobrze jest mieć przed sobą jakiś wizerunek przedstawiający umęczonego Pana Jezusa. Może to być krzyż lub duży obraz w kościele albo mały obrazek w książeczce. Teksty z książeczki nie będą mi na razie potrzebne. Doświadczeni kapłani radzą rozważyć w duszy parę ważnych spraw:

 1. Tak wiele dobrodziejstw otrzymałem od Boga, spróbuję teraz wyliczyć sobie przynajmniej niektóre... Bóg naprawdę mnie kocha i pragnie mojego dobra. Wyrządziłem Mu przykrość, odrzucając Jego przykazania, które są Jego drogowskazami, jakie dał mi z ogromnej swej miłości.

 2. Przenoszę się wyobraźnią do piekła lub do czyśćca. Trudno będzie wytrzymać tam ze świa­do­mo­ścią, że to sam odebrałem sobie szczęście: grzechami ciężkimi na zawsze albo grzechami lekkimi na wiele lat. (Jeśli odczuję smutek w duszy albo zauważę, że brzydzę się swoimi grzechami, będzie to żal wystarczający).

 3. Staję w myślach pod Krzyżem Pana Jezusa, wyobrażam sobie Jego mękę. Podjął ją dla mnie i za mnie, bo „za nas cierpiał rany”, przyjął karę za moje grzechy, którą ja miałem wycierpieć, bo mnie się ona należy. Kocham Go za to i nie chcę, by był smutny, by cierpiał. (Jeśli pojawi się w sercu prawdziwy smutek i chęć odrzucenia grzechów, będzie to żal doskonały).

 Katechizm (KKK 1451) uczy, że żal za grzechy jest to „ból duszy i znienawidzenie popełnionego grzechu z postanowieniem niegrzeszenia w przyszłości”.

Jeśli mam już w duszy ten ból i czuję, że nie lubię swoich grzechów, i nie chcę ich nigdy więcej popełniać, to dopiero teraz mogę opowiedzieć Panu Jezusowi o smutku, jaki mam w duszy, bo już go naprawdę mam.

Do dyspozycji mam tekst zawarty w książeczce, ale chyba bardziej Pana Jezusa ucieszy to, co powiem Mu sam od siebie. Przeproszę Go więc samodzielnie za swoje grzechy, nie tylko za te, które udało mi się przypomnieć, ale za wszystkie, jakie popełniłem. Przeproszę najładniej, jak umiem, bo bez słowa „przepraszam” tu się chyba nie obejdzie. Panu Jezusowi nie przeszkodzi, jeśli moje zdania będą niezgrabne jak u dziecka, które dużo nabroiło, ale szczerze chce rodziców pocieszyć i nie bardzo wie, jak się do tego zabrać. Podsumowaniem moich słów może być tekst z książeczki.

I choć moja dusza wciąż jeszcze jest pełna grzechów, jednak coś się już w niej zmieniło, i to bardzo: Syn Marnotrawny zwrócił się sercem w kierunku Ojca i zaczyna drogę powrotną...

ks. Krzysztof Pikul

Artykuł opublikowano w „Zwiastunie Maryi” nr 6-7 (210) z roku 2014.